Jak zwykle tydzień zaczął się od Poniedziałku. Po wolnym weekendzie jest się wypoczętym, ma się więcej siły do działania, mózg pracuje szybciej, u mnie jakoś chyba jest odwrotnie. Weekend minął pracowicie jak każdy z resztą. Niestety nie miałam wolnego, żadnego wieczoru... W piątek, z restauracji wróciłam do domu po północy byłam taka zmęczona, że zamknęłam oczy i zasnęłam. Miałam nastawiony alarm na 8:30, ale niestety planu wcześniejszego wstawania nie udało się zrealozować. Zanim się zorganizowałam do jakiego kolwiek działania była już 11. Sobota to tak naprawdę jeden, jedyny dzień kiedy mogę coś załatwić. Zwykłe codzienne sprawy, a zabierają tak wiele czasu. Rachunki, zakupy, sprzątanie. I nie wiem kiedy i jak, ale minął cały dzień i musiałam szykować się do pracy. Niedzielajak to zawsze w niedziele zrobiłam tradycyjnie śniadanie bo w tygodniu nie mamy czasu z mężem nawet razem zjeść. Smutne ale prawdziwe. I on poszedł do pracy, a ja zostałam w domu. Z uśmiechem przygotowałam kubek mojej ulubionej herbaty z sokiem malinowym i cytryną, rozłożyłam sobie moje haftowanie i pełna entuzjazmu, że zrobię choć jedną kartkę świąteczną zaczęłam stawiać pierwsze krzyżyki. Po 15 minutach odezwał się telefon - moja siostra - "Ancycha - bo tak na mnie mówi :) - porozmawiany przez Skypa?" Nie mogłam odmówić. Nie widziałam i nie słyszałam jej tak dawno! Bo co to za rozmowa pięć zdań prze gadu gadu, albo kilka smsów. I tak prawie
3 godzniny spędziłam na rozmowie z Martyną, potem z mamą. Ponura pogoda skłaniała mnie, żebym zadzwoniła do pracy i powiedziała, że nie przyjdę do pracy. w domu było czyściutko, cieplutko. Tak bardzo nie chciało mi się z niego wychodzić. Ale mus to mus. Wyszłam na przystanek i czekałam, czekałam cierpliwie, bardzo cierpliwie, a autobus nie jechał. Miałam już najgorsze myśli na temat angielskiego transportu publicznego, odróciłam się na pęcie z zamiarem marszu do pracy. W ostatniej chwili zobaczyłam go jechał i co przejechał obok mnie jakby nigdy nic... Zaczęłam machać i dopiero się zatrzymał. w sumie kamień spadl mi z serca bo wcale nie uśmiechało mi się iść na nogach min 20 minut w ciemnościach...
3 godzniny spędziłam na rozmowie z Martyną, potem z mamą. Ponura pogoda skłaniała mnie, żebym zadzwoniła do pracy i powiedziała, że nie przyjdę do pracy. w domu było czyściutko, cieplutko. Tak bardzo nie chciało mi się z niego wychodzić. Ale mus to mus. Wyszłam na przystanek i czekałam, czekałam cierpliwie, bardzo cierpliwie, a autobus nie jechał. Miałam już najgorsze myśli na temat angielskiego transportu publicznego, odróciłam się na pęcie z zamiarem marszu do pracy. W ostatniej chwili zobaczyłam go jechał i co przejechał obok mnie jakby nigdy nic... Zaczęłam machać i dopiero się zatrzymał. w sumie kamień spadl mi z serca bo wcale nie uśmiechało mi się iść na nogach min 20 minut w ciemnościach...
I jak sami widzicie ile mam czasu na moje haftowanie... A ten tydzień to poprostu będę musiała wypić litry kawy albo energetyzujących drinków, bo mam tylko we wtorek wieczór wolne. No ale nie będę narzekać sama na to się zgodziłam. Mam kilka rzeczy do nadrobienia, więc muszę jakość się zorganizować, żeby je dokończyć. Tymczasem pozdrawiam Wszystkich serdecznie.
Niestety coś wiem o tym, jak bardzo dzień się kurczy i nie ma czasu nawet na posprzątanie - to jest straszne!
ReplyDeleteNa pocieszenie mam dla Ciebie wyróżnienie, zajrzyj tutaj: http://rocckatworzy.blogspot.com/2012/11/wyroznienie.html :)
Pozdrawiam i życzę dużo sił!
Bardzo dziękuję za wyróżnienie! Jestem w pracy, ale na pewno odezwę się więcej wieczorem :)
ReplyDelete